Akademia, kolos oraz ślepy szaman (cz. 1)



Opowiadanie IV

Akademia, kolos oraz ślepy szaman (cz. 1)

„Jeśli mam tu zginąć, to przynajmniej spotkam się ze stwórcą pijany. Na pewno zrozumie!”

Lodowaty podmuch hulał po bezkresnym pustkowiu. Gruba warstwa śniegu pokrywała wszystko po sam horyzont. Pustynia oddzielała Krasnoludzkie Morze od krainy wiecznej kłótni. Irmis, gdyż taką ów kraina nazwę nosi, posiadała wiele szlaków do wnętrza swojego terytorium. Prawie wszystkie używały morza. Tylko szaleniec zdecydowałby się na podróż po skutej lodem drodze przez samo serce Lodowej Pustyni. Dość zwyczajnie, gdyż krasnoludy z Gorto nie chciały zniechęcać turystów długą, prakrasnoludzką nazwą. Pustynię przecinały tory kampanii Ekspres Pustynny, a tuż obok nich robotnicy wybudowali prowizoryczną drogę dla wozów zastępczych. Krasnoludy uznawały, zważywszy na specyfikę tego miejsca, tego typu atrakcja za wręcz obowiązkową.


Z oddali widać było chmurę dymu. Wytwarzał go Ekspres Pustynny z Gorto do Pirholm. Lokomotywa gnała nie zwracając uwagi na wagon restauracyjny. Klienci czuli każdą nierówność na torach. Niektórzy próbowali się skarżyć, co przyprawiało ich o mały zawał serce, gdy większy kawałek potrawy, którą właśnie próbowali się delektować, utknął im w gardłach. Kelnerzy przyzwyczajeni do wygód podróży, poruszali się tylko na tyle, by goście otrzymali posiłek. Talerze i tak spadały na podłogę, więc pełniący dziś dyżury sprzątacza posprząta cały wagon za jednym zamachem.

Gdy wszyscy starali się podziwiać skaczący widok za oknem, dwójka z gości siedzących w koncie restauracji, popijała herbatę w milczeniu.. Byli nimi ork oraz człowiek Nosili grube płaszcze, które działały, jak poduszki na pośladki. Minimalnie pomagało to im zwalczyć wygody, które fundowała kampania Ekspres Pustynny. Przedstawiciel orkowej rasy dokończył swoją herbatę, po czym postawił z najwyższą starannością filiżankę na jej talerzyku. Spojrzał przez okno, a następnie na zegarko-podobny wynalazek na ręce.

- Nadal nic. – popukał o szkiełko. - Odczyt ani drgnął. – spojrzał na towarzysza..- Jeśli nam szczęście dopiszę, to jeszcze jutro z rana będziemy mogli poszukać więcej informacji o akademii. – mówił, zerkając na nierówną walkę kelnera o życie z tuszą wyżej urodzonego klienta – Śmieszne, że krasnoludy, takie wszechwiedzące, pewne siebie i w ogóle stwory, nic nie wiedzą o akademii. Jeszcze śmiały się naśmiewać z lordowskiej mości. Że niby bajki, legendy, mity.

Kelner, widząc iż gruba warstwa „od jutra zacznę ćwiczyć” nie pozwoli mu na nic więcej, niż na łaskotki, postanowił uderzyć pięścią w klatkę piersiową otyłego szlachcica. Widać było satysfakcję w oczach młodego chłopaka. Ku zaskoczeniu orka, leczenie metodami naturalnymi poskutkowało. Klient wypluł spory kawałek kości w jego kierunku. Niedoszły zabójca wylądował tuż przed stolikiem.

- Edgar, patrz! – szturchnął w ramie czytającego gazetę znajomego. – Udało mu się.

- Widzę… - Edgar strzepał z gazety pozostałości jedzenia. - … nawet oświnił mi świeżutkie wydanie dziennika.

- To szmatławiec, więc żadna strata.

- Niby tak… – zgodził się przechodząc na następną stronę. - … ale możesz dowiedzieć się o czym tutejsi lubią gadać.

Ork zrezygnował z dalszej rozmowy. Rozejrzał się po wagonie. Nikt specjalnie nie zwracał na nich uwagi. Gdy tylko zwrócił się w innym kierunku, ktoś bez pytania zajął miejsce przy ich stoliku. Pochłonięty gazetą Edgar nie zauważył, gdy przysiadł się do nich tubylec. Był nim krasnolud z długimi, rudymi warkoczami zamiast brody oraz czapką maszynisty. Patrzył się na okładkę dziennika. Ork obserwował, jak tutejszy wodził wzrokiem po nagłówki gazety i gdy tylko maszyna podskoczyła to krasnolud naturalnie przystosowywał się. Siedział kompletnie bez ruchu, jakby on sam był pociągiem.

Jest dziwnie podejrzany, pomyślał Ork. Pojawił się znikąd, nie zauważyłem by ktokolwiek ruszał się w naszym kierunku.. I do tego ta czapka maszynisty. Jest ich czterech, więc pewnie jest na przerwie. O, patrzy na mnie.

- Morgerocie, mógłbyś się pan tak na mnie nie patrzeć? To niegrzeczne, chamskie i w ogóle takie ludzkie.

Ork uniósł brew na wzór swojego przełożonego. Na jego nieszczęście, nie potrafił tego robić tak wymownie, jak von Vinot, co wywołało u maszynisty chichot. Niechętnie zrezygnował z teatralnej mimiki.

- Na Orkarosha… kim pan jest? Skąd wiesz, jak się nazywam? Dosiadł się pan do nas z jakiegoś konkretnego powodu?

Edgar zareagował dopiero po słowach Morgerota. Opuścił gazetę na blat, co wywołało natychmiastowy sprzeciw krasnoluda.

- Hola, hola! Ja tu czytam! – zbulwersował się przybysz znikąd.

- Ależ proszę bardzo, niech pan sobie ją weźmie. Pięć strenów i gazeta pana. Uczciwa oferta, czyż nie? – Edgar odruchowo zaproponował ofertę.

- Na pustkowiu to nie działa, panie. My tutaj handlujemy, nie kupujemy, czy wypożyczamy. Coś za coś. Wasza waluta nas nie interesuje, ale jak masz trochę pierwotnego Zragu to przyjmę z chęcią. – tłumaczył, przy czym gestykulował, jakby mówił do tego językiem migowym. – O, jaka ładna ręka, panie. Świeci się. Ale odłóżmy na bok rzeczy małoważne.

Edgar i Morgerot spojrzeli się po sobie. Był to ich pierwszy raz, gdy krasnolud nie potrafił zamknąć ust. Wiedzieli, że są bezpośrednie, lecz nikt im nie powiedział, że z nich takie straszne gaduły. Maszynista czytał z wielkim skupieniem każdy jeden nagłówek artykułów. Siedzieli tak przez krótką chwilę, jakby zapominając o obserwujących go pasażerach.

- Chyba się nie zrozumieliśmy, panie…? – Edgar próbował zmusić przybysza, by się przedstawił.

- Kurt. – krasnolud wyciągnął lewą dłoń do uścisku. - Kurt Zawał.

Edgar zmierzył wzrokiem obcego. Jego rude warkocze były strasznie typowe dla krasnoludów. Przysłaniały prawie cały tors, a przynajmniej to, co widział. Był ogólnie dobrze zbudowany, jak to stwierdził w myślach Edgar, taki ork w skórze krasnala. Trzymał w ustach fajkę, choć nie unosił się z niej dym. Czapka zakrywała łysinę, co nie było powodem do dumy wśród krasnoludów. Kurt dostrzegł, jak człowiek go mierzy. Uśmiechnął się od ucha do ucha.

- Da pan łapę, czy nie?

Lewa dłoń Edgara powędrowała w na spotkanie z masywną dłonią krasnoluda. Kurt gwałtownym ruchem przyciągnął dłoń do siebie i zaczął ją oglądać. Dopiero teraz z fajki ulatniał się dym, który sygnalizował podniecenie krasnala.

- Mmm… tak, tak. Masz tu wyborny materiał. Wyborny! – emocjonował się przybysz. - Ileś dał za rękę?

- Nie wiem, o czym mówisz. Ręka, jak ręka. – odparł Edgar.

- Nie każda mógłby się pochwalić świecącymi dłońmi, nawet wśród magów, czy krasnoludów. – spojrzał głęboko w oczy rozmówcy. – Ale widzę, żeś w ogóle nie ciekaw gadki o tym. Albo tak obyty, albo zwykły ignorant. – puścił dłoń. – Chciałeś żeś pan coś powiedzieć, nie? – wezwał do dokończenia poprzedniej kwestii.

- Tak…, lecz pomińmy to. To sprawa małoważna – powtórzył wcześniejszą kwestie krasnoluda. - Czego takiego chcesz od nas?

- Nic specjalnego. Tylko byście się dobrze zapieli.

Morgerot rozejrzał się wokół siebie.

- Zapiąć, ale czym?

- Lepsze pytanie to, czemu mamy się zapiąć? – wtrącił Edgar.

- A to po prostu się złapcie czegoś, mocno. – uśmiechnął się pod wąsem. – Teraz, jeśli mi wybaczycie. Muszę załatwić jeszcze parę spraw.

Kurt wstał i zabrał ze sobą gazetę, co umknęło uwadze podróżnikom. Szedł przez wagon bez najmniejszego zachwiania. Kelnerzy wokół próbowali ustać na nogach, podczas gdy krasnolud szedł niczym niewzruszony do drzwi. Edgar wiódł za nim wzrokiem. Morgerot rozglądał się za pasami, czy jakimkolwiek sznurem. Nagle usłyszeli sygnał wskaźnika.

- Coś idzie… dalej, po sprzęt! – rozkazał Edgar.

- Czekaj… - ork na niebo. – Masz racje, „ coś idzie”.

Gwałtownie wstali z miejsc. Z impetem ruszyli przez tłoczny wagon. Jeden z kelnerów starał się utrzymać na nogach, lecz skutecznie mu w tym przeszkodzili. Morgerot próbował go chwycić, lecz na próżno. Młody chłopak wylał wino na dekolt elfiej towarzyszki dławiącego się szlachcica. Kompletnie zagubiony, próbował wyczyścić suknie i piersi szlachcianki, co jej się nawet podobało. Tego samego nie można było powiedzieć o mężu. Wściekły, rzucił się na zuchwałego kelnera z pięściami. Przy próbie wymierzenia ciosu, wagon zaczął podskakiwać. Furiat chybił, a chłopak pomógł mu w przywitaniu się z podłogą. Oczywiście wszystko niechcący, lecz kompletnie inaczej widział to leżący na ziemi człowiek. Chłopak postarał się pomóc poszkodowanemu, podniósł go i próbował otrzepać z kurzu. Poskutkowało to gwałtownym odepchnięciem. Los nie był przychylny szlachcicowi. Restauracja na kółkach znów zaczęła się bujać, przez co agresor przewrócił się i uderzył tyłem głowy o blat stolika. Stracił przytomność. Młody kelner spanikowany spojrzał na niego, a następnie na elfkę. Młoda dama uwodzicielsko się uśmiechnęła z pełną aprobatą do poczynań chłopaka. Wywołała tym u niego lekkie odpuszczenie win. Morgerot uwielbiał oglądać perypetie codzienności.

- Mógłbyś ruszyć ten zielony zad? – przerwał spektakl orkowi Edgar.

- Ta, ta, już. – wyprzedził towarzysza. – Teraz to ty rusz swoją dupę.

Gdy mieli już wyjść z wagonu, Morgerot dostrzegł za oknem ogromny cień na horyzoncie. Zatrzymał się, co i też zrobił Edgar, tyle że na nim, co poskutkowało zderzeniem się z górą mięśni.

- A tobie, co znowu?

- Spójrz, faktycznie „idzie”. Wręcz biegnie!

Człowiek wytężył wzrok, by coś dostrzec, lecz wszystko spełzło na niczym. Ork pokręcił głową.

- Kolos. Pędzi w tym samym kierunku, co lokomotywa!

- I co z tego?

- Krasnoludy z Gorto mówią, że kolosy uwielbiają „bawić się” ekspresem.

- Przez „zabawę” rozumiesz, że…?

- Wykolejenie w dość spektakularny sposób. Odepchnięcie, zgniecenie lokomotywy i jeszcze parę wymieniali.

- No to się rusz! – warknął Edgar.

Przeciskali się pomiędzy pasażerami. Jedni urządzili sobie piknik na korytarzu, drudzy z kolei uznali przejście, za idealne miejsce na nocleg. Znalazł się też przedsiębiorca, Peter Cash, który otworzył w swoim przedziale mały sklepik z szyldem „Wszystkie alkohole świata i nie tylko!”. Edgar dziwił się, że miał tylu klientów. Cena była zawrotna, w szczególności, gdy ktoś wie, iż wagon dalej można kupić dokładnie to samo za połowę ceny. Pasażerowie stali w kolejce do sklepu, przez co tłok zyskał na gęstości.

Nos Morgerota szalał od woni alkoholu. Samogon to był jeden z ulubionych trunków orków, a był niezwykle ciężki do zdobycia w Vinot. Wiedział, gdzie ma ich szukać, lecz nie są one czyste, jak sam twierdzi. W polis, myślał Morgerot, Zrag jest dodawany praktycznie do wszystkiego, co dla społeczeństwa oznacza nowoczesność. Tradycyjne metody stają się wręcz archaiczne, przez co zanika historia. To nie do przyjęcia! My, orkowie, mamy w sobie mocno zakorzenione tradycje oraz ogromny szacunek dla przodków. Inne rasy nie szanują rzeczy starych, czy tradycyjnych. Nawet krasnoludy, które kiedyś traktowały wszystkie zielone rasy za świętych wrogów, teraz są z zielonymi za pan brat. Dziś nie jest nowością widok w barze karzełka z goblinem popijającym trunki wyskokowe. Jest nam ciężko przystosować się do nowej rzeczywistości. Choćby teraz, przepycham się przez tłum, a krasnale po prostu mnie ignorują. Niech jakoś zareagują. Krzykną za mną „zielona poczwara!”, czy podłoży nogę. A najlepiej, by wdał się w bójkę. Próba czasu jest nieubłagana dla orków.

Po długich przepychankach i chwilowej depresji orka, Edgar wparował do ostatniego, publicznego wagonu. Pomiędzy nimi, a wagonem z bagażami stał na straży młody krasnolud. Nie miał nawet zalążków brody. Była to dla nich okazja. Edgar pewnym krokiem ruszył w jego kierunku, wywołując u niego dygotanie. Przedstawienie idzie w dobrym kierunku. Stanął oko w oko z młodzieniaszkiem. Chłopak patrzył się z przerażeniem na wyższego o dwie głowy mężczyznę. Dygotanie przerodziło się w silne wibracje. Młody krasnolud z trudem utrzymywał się na nogach. Widząc, iż efekt jego działań jest nad wyraz skuteczny, Edgar zaczął wodzić ręką w wewnętrznej kieszeni płaszcza, jakby czegoś szukał.

- Nadinspektor Brad Mil, departament transportu międzynarodowego. Proszę wpuścić mnie i mojego orkowego pomocnika do wagonu. Nalegam. – grał na zwłokę, dalej poszukując nieistniejących dokumentów.

- N-nie mogę, sir. Pan Zawał zabronił, by ktokolwiek mu przeszkadzał. – wyjąkał przerażony młodzian.

- Nawet nadinspektor? – uniósł brew.

- N-nawet król królów! – nagle wykrzyknął. – T-tak powiedział.

Edgar miał w rękawie kolejnego asa. Skinął głową na Morgerota, a on zaczął strzelać palcami i karkiem na znak, iż może zrobić to samo chłopakowi, jeśli ten się nie odsunie. Młody krasnolud zrozumiał aluzję, po czym zsunął się z drogi.

Drzwi otworzyły się z wolna, lecz wejście Morgerota zmusiła je do zmiany prędkości. Z impetem uderzyły w stertę skrzyń, które rozpadły się po wagonie. Edgar rzucił okiem na nie, lecz nie dostrzegł tego, co szuka. Ork wciąż miał w myślach sytuację przed chwili.

- Czemu nadinspektor? Tutaj nikogo nie obchodzi nasz departament. – zauważył zmieszany.

- A czemu nie? Poskutkowało? Poskutkowało. I to jak bardzo.

- Nie do końca, jeśli nie zauważyłeś, człowieku. – zaznaczył swoją role w przepustce.

Edgar przewrócił oczami i wrócił do rozglądania się za ich sprzętem oraz Kurtem. Cztery konie, a dokładniej furiony, tutejsze rumaki z grubą warstwą futra, stały w dokach, przyglądając się, jak przeszukują całe pomieszczenie. Ork przystanął przy nich. Pędzący pociąg, co jakiś czas, chwiał wieżami z bagaży, jakie z uporem maniaka zbudował bagażowi. Niektóre upadały, a inne tylko droczyły się z czujnym Edgarem. W jednym z przedostatnich przedziałów znalazł ich kufry.

- Zielony zadzie, chodź tutaj.

Morgerot przestał przyglądać się Furionom. Ślinka ściekała mu po twarzy. Myślał, jak je przyprawić, by zapełnić jego orczy apetyt, gdyż to, czym go raczyła obsługa, była daleka od tego, co prawdziwy ork z krwi i kości powinien jeść. Gdy był na odległość rzutu, Edgar podał mu jego topór ze wszelkim zachowaniem nieostrożności. Morgerot w ostatniej chwili odskoczył na bok, gdyż inaczej musiałby radzić sobie w dalszej misji bez jednej nogi. Topór wbił się w drewnianą podłogę wagonu, aż sąsiednie belki zapiszczały ze strachu. Był przyzwyczajony do higieny pracy, jaką prezentuje jego partner, lecz nie mógł sobie pozwolić na brak komentarza.

- Czy mógłbyś czasami spojrzeć gdzie stoję zanim rzucisz?

- Oh, wybacz, niechcący. – uśmiechnął się, sugerując zupełnie coś odwrotnego. – O, jest i moja skrzynia.

Wyciągnął klucz, po czym zauważył, iż kufer jest otwarty. Nie spodziewał się, by ktoś mógł otworzyć jego własność i to nie naruszając specjalnego zamka. Wysunął z prawego rękawa płaszcza nóż. Ostrze wetknął w szparę, a następnie energicznie otworzył wieko drugą ręką. To, co znajdowało się w środku wprawiło w osłupienie zarówno niego, jak i Morgerota. Wewnątrz skrzyni leżała skulona, śpiąca dziewczynka. Zważywszy na miejsce, gdzie są, jej ubiór mógł przyprawić ją przynajmniej o zamarznięcie żywcem. Miała na sobie zwykła, żółtą sukienkę. Ork szeroko otworzył oczy, a następnie spojrzał oskarżająco na Edgara.

- Co to ma być?! Jesteś z „tych”, czy co?!

- Nie, na Anashe, nie! Odbiło ci?

- Więc co to znaczy, Edgarze Greeds?

Hałas przebudził dziewczynkę. Spojrzała na Edgara mętnym wzrokiem. Następnie zwróciła głowę w kierunku orka i znów na Edgara. Przetarła oczy i z zaspanego wyrazu twarzy nie pozostało zupełnie nic. Rozradowana, rzuciła się na kark Edgara. Greeds w ogóle nie zareagował. Sprawiał wrażenie, jakby był do tego przyzwyczajony, czym tylko spotęgował podejrzenia Morgerota. Gdy dziewczynka już ochłonęła, to ekspresję emocji rozpoczął Edgar.

- Co ty tu w ogóle robisz? Jak to się dostałaś? Jakim cudem znalazłaś się w skrzyni? Jak ją otworzyłaś? – sypał pytaniami. – A przede wszystkim… miałaś zostać i pilnować biura!

- Nudziłabym się, a mówiłeś, że wyjeżdżasz na długo, a byłoby mi strasznie smutno bez ciebie.

Teraz ork nie miał tylko oczu szeroko otwartych. Jego paszcza gdyby mogła, upadłaby poniżej poziomu gruntu. Był świadkiem podejrzanej kłótni. Dziewczynka nieustanie się śmiała, a Edgar wręcz ociekał wściekłością. Poznawał Greedsa wraz z upływem czasu. Nie pytał się o przeszłość, ani o ewentualną rodzinę, czy gdzie dokładnie mieszka. I tak by mu nie powiedział.

- A kto to? – nagle dziewczynka wskazała na orka.

- A on? Razem wykonujemy zlecenie od von Vinot.

Dziewczynka wpatrywała się w Morgerota. Skanowała jego cała posturę i wymownie chwyciła się za brodę na znak zamyślenia. Tkwiła wzrokiem w orku przez chwilę, by po tym oślepiająco się uśmiechnąć.

- Pewnie się zastanawiasz, jak mam na imię. – przejął kontrole. – Nazywają mnie Morge…

- Zadek! – wykrzyknęła, wskazując na Morgerota palcem. furiony parsknęły, jakby rozumiały, co dziewczynka mówi.

- Słucham? – niedowierzał ork.

- Zielony zadek, tak cię tatko nazwał. Więc jesteś zadek! – mówiąc to, znów posłała oślepiający uśmiech.

Edgar trzymał usta ręką, by nie zaśmiać się w głos.

- Tak nie wolno młoda damo. – ciągnął lekko zirytowany Morgerot. – Nie możesz nazywać dopiero, co poznaną osobę w taki sposób. To nie ładnie.

- Ale tata się śmieje, a śmiech to zdrowie, a zdrowie jest pozytywne, tak jak i słowo ładne, więc, w czym problem? – natychmiastowo wysnuła teorię.

- Co? – Morgerot znów się zmieszał.

- Musisz się przyzwyczaić. – zaczął rozbawiony Greeds. – Patrycja tak ma. Zawiłe teorie, powtarza to, co nie ma i wiele by wymieniać. Taka typowa sześciolatka.

- Patrycja, tak? Dalej nie wiem, co ciebie z nią wiąże. Zmuszasz ją do mówienia do siebie tatku, bydlaku? – próbował odegrać się na Edgarze.

- To ona tak na mnie zaczęła mówić… z resztą, długa historia. I nazwijmy, że jestem jej opiekunem na czas bliżej nieokreślony. – spojrzał na Patrycję. - Teraz mamy inny problem.

Spojrzeli przez okno. Kolos był już niebezpiecznie blisko. Niósł ze sobą lodową burzę. Jego białe ciało zrzucało z siebie ogromne ilości śniegu. Oczy jarzyły mu się żywym ogniem. Patrzył wprost na lokomotywę ekspresu. Z ust unosił się ogromne ilości pary. Biegł w jednakowym tempie, lecz na tyle szybko, by doganiać pociąg w ciągu kilku minut. Edgar patrzył się na niego z lekkim przerażeniem. Nie spodziewał się, iż trafią na dorosłego osobnika. Morgerot wyciągnął wszystko ze swojej skrzyni i pośpiesznie zapakował plecak. Patrycja wyciągnęła plecak i wręczyła go Edgarowi.

- Już wszystko spakowałam, tatko.

- A masz coś na siebie? – martwił się.

- Buty, spodnie i coś na czarną godzinę, ale nic na górę.

Edgar rozejrzał się gorączkowo po skrzyniach. Ściągnął z siebie płaszczy i owinął nim Patrycję. Dalej niszczył na drzazgi kufry wokół nich. W jednym znalazł przenośny karabinek, w drugim kryształki czerwonego zragu. Dopiero za trzecim razem znalazł w skrzyni coś na wzór płaszcza. Ubrał go pośpiesznie, wyprostował się i stanął, jak wryty.

- I… co teraz?

- Co „co teraz”? – spytał Morgerot.

- Jakieś opcje, jak z tego wyjść w miarę cało?

- A ty nie masz jakiegoś planu?

- Niby skąd? Jestem tutaj pierwszy raz. Tak samo, jak ty!

Morgerota i Greedsa pochłonęła kłótnia, podczas gdy Patrycja stała w pełni przygotowana w ogromnym płaszczu. Rozglądała się, aż jej uwagę przykuł wielki cień za oknem. Nie była jedyną, która to zauważyła. Kolos zasłonił słońce. Sytuacja zaczęła robić się niebezpieczna.

- Tatko, to coś pędzi w naszym kierunku. Co masz zamiar zrobić? – spytała pełna nadziei.

Edgar poczuł ogromną presję. Tak, jak nie przejmował się życiem orka, tak obecność Patrycji zmusza jego mózg do wejścia na najwyższe obroty. Zaczął intensywnie myśleć. Rozglądał się po pomieszczeniu.

Jesteśmy w przedostatnim wagonie, pomyślał. Uderzenie pierw wywrócił lokomotywę, wagon jadalniany, pasażerskie i dopiero my. Potem tylko są sypialniane. Oberwiemy, to nie podlega dyskusji. Myśl, myśl! Może wyskoczymy przez okna? Ok., ale co potem? Bez prowiantu, zziębnie mi Pati, Morgerot się połamie. Nie, nie ma sensu. A co to?

Spojrzał na konie, które w ogóle nie reagowały na zbliżające się zagrożenie. Stały spokojnie. Były przyzwyczajone do obecności kolosów, lecz nie dostrzegały zagrożenia, jakim są ich doki. Edgar dostrzegł za nimi system zatrzasków. Podążył wzrokiem za drutami, aż do dwóch dźwigni. Uznał to za rozwiązanie problemu transportu. Impet nadejdzie z lewej strony, a doki są z prawej. Przy dużym pakiecie szczęścia wypadną na zewnątrz i nie zostaną przygniecione przez wagon. Ponaglał mózg, gdy nagle poczuł szarpnięcie za rękaw. Spojrzał w oczy Patrycji. Czuł, że mu ufa. Zmarszczył brwi, schylił się do niej i w tym samym momencie wpadł na szalony pomysł.

- Skrzynie! Schowajmy się do skrzyń! Ale tych solidnych, z obudowa ze stali. – spojrzał na dziewczynkę. – Schowasz się ze mną, więc pomożemy orkowi znaleźć pasującą na jego zad skrzynię.

- Dobrze! – zgodziła się. – Wiedziałem, że nie będę się nudzić!

Edgar pokiwał głową z lekkim uśmiechem. Nie zwracała w ogóle uwagi na ogromne niebezpieczeństwo, jakie im zagraża. Szukali skrzyni dla Morgerota, lecz wszystkie były zbyt małe. Ork gorączkowo rozglądał się za czymś w zastępstwie. Dostrzegł wielkie beczki, jeśli można uznać, to była idealnie stworzona dla niego.

- Dalej, otwórz ją!

Ork rozbił wieko toporem. Z wnętrza uniósł się zapach wódki. Morgerot tylko się uśmiechnął. Nie trzeba było go zachęcać. Wskoczył do środka.

- Jeśli mam tu zginąć, to przynajmniej spotkam się ze stwórcą pijany. Na pewno zrozumie! – śmiał się pogodzony ze swym losem.

Skrzynia Patrycji i Edgara była już gotowa. Edgar podszedł do dźwigni. Spróbował pociągnąć za jedną, lecz ani rusz. Jedyni przetarł sobie opuszki palców. Spróbował lewą ręką. Udało mu się. Drzwi od doków wpuściły światło do środka. Furiony nawet nie drgnęły. Spojrzał na drugą dźwignię. Greeds był osobą niezwykle ciekawską, więc pociągnął i za nią. Cały wagon zaczął wibrować. Podbiegł, by zamknąć wieko skrzyni, w której już chowała się Patrycja. Konie w końcu zareagowały. Edgar próbował pojąć, co się właśnie dzieje. Podbiegł do okna by sprawdzić, gdzie jest kolos. Był w odległości około kilometra. Chwila do uderzenia. Zdecydował nie tracić więcej czasu i ruszył w kierunku skrzyni. Nagle spadła mu na ramie mała śrubka. Nie często pada z nieba śrubkami, więc spojrzał w górę i zrozumiał, co zrobił. Dźwignia uruchomiła mechanizm, który wystrzelił dach. Słyszał, jak uderza w wagon sypialniany oraz litanię przekleństw pasażerów, którym właśnie zafundował pobudkę. Nie wiedząc innych opcji, ruszył do skrzyni.

Ostatni raz spojrzał na kolosa. Był praktycznie na równi z nimi. Jeszcze nie dogonił lokomotywy. Rozejrzał się za czymś, co pomoże mu przyblokować wieko. Dostrzegł stalowe pręty. Kulały się po podłodze. Przebił jednym z nich wieko, by chronić jego i Patrycję przed wypadnięciem. Ostatni raz rozejrzał się wokół, po czym wszedł do kufra. Chwycił za prowizoryczny uchwyt i zamknął wieko.

Czuli dudnienie ziemi od kroków kolosa. Dziewczynka była skulona w kłębek, a Edgar wyczekiwał na moment uderzenia.

- Tatko? – spytała tonem, jakby nic się nie działo.

- Jestem jakby zajęty, a co?

- A jak przytrzymasz tą część, gdzie jesteśmy?

- Eee… - zauważył swój błąd w kalkulacji. – Wiem, wbiję nóż. Ząbki powinny przytrzymać ją na tyle, byśmy bezpiecznie gdzieś wylądowali… chyba.

- „Chyba”? – zdziwiła się.

- No cóż. Będzie zabawnie, choć niebezpiecznie. – słyszał, jak kolos jest mniej więcej na równi z lokomotywą. – Więc się mnie mocno trzymaj!

Kolos był blisko. Pasażerowie zaczęli dostrzegać niebezpieczeństwo. Personel próbował uspokoić gości, mówiąc, iż to normalne o tej porze roku, co skończyło się powiększeniem paniki. Kolos wyprzedził lokomotywę. Edgar nasłuchiwał, co się dzieję poza skrzynią, gdy naglę coś zapukało do skrzyni.

- Wie pan, dziwny pomysł. Do skrzyni? Kto to widział, panie? – powiedział głos zza skrzyni.

- A ma pan inny pomysł, panie Kurt? – odparł wyraźnie niezainteresowany zgadywankami.

- Ano mam. Panie, to norma. Nic nowego. Ale widzę, żeś mnie wyręczył. Otwarcie dachu i skrzynia to dziwny pomysł, ale nie głupi! A jak coś jest głupie i działa, to nie jest głupie, pamiętaj pan! A teraz trzym się pan, wysłał impuls.

- Impuls? Jaki imp…?

Usłyszeli już tylko potężne uderzenie, krzyki pasażerów oraz śmiech Kurta Zawała.

Komentarze