Gruba ryba na haczyku (cz.1)




Opowiadanie V


Gruba ryba na haczyku (cz.1)

„Masz się za niezwykle ważnego, jak na martwego małpiszona”

Za małym okienkiem było słychać kocią walkę. Bitwa toczyła się o to, kto skonsumuje małego, martwego, szczura. Edgar obserwował z zaciekawieniem cały pojedynek. Stał przy tym na biurku, depcząc listę, jaką zostawił mu nieproszony gość. Obstawił wygraną rudego dachowca, gdyż wydawał mu się bardziej zaprawiony w boju. Możliwe, iż te wrażenie spowodowane było brakiem jednego oka oraz faktem, że pazury faworyta raz po raz topiły się w ciele oponenta.


Przeciwnik wyglądał dość mizernie. Nie będąc specjalnie spostrzegawczym, można było policzyć większość kości, jakie skrywa pod sobą skóra ze śladowymi ilościami sierści. A skoro o sierści mowa, to bliższym prawdy byłoby stwierdzenie, iż ów kot ma na sobie kawałki tego, co pływa w ściekach. Paskudnie wyglądające zwierze było faworytem Maxwella.

- Spójrz, drogi Edgarze, jakże waleczny jest mój mały kotek. – rozpoczął rozmowę komentatorów Maxwell

- Widzę, że na stare lata postrzeganie świata Ci się chrzani. Rudzielec praktycznie go zjada, a Ty, starcze, twierdzisz, iż Kostek walczy walecznie. – skontrował. – Ponadto, Rudzielec faktycznie jest silniejszy!

- Jeszcze wiele musisz się nauczyć, mój chłopcze. Nie niedoceniaj przeciwnika. Nigdy nie wiesz, co kryje się pod maską słabeusza. – ostrzegł głosem mędrca.

- Możliwe, jak na razie to rudy ma przewagę… o, chociażby teraz!

Walka stała się paskudnie jednostronna. Faworyt Edgara właśnie wgryzał się coraz to głębiej w kark oponenta. Ten, z kolei, starał się wyrwać z paszczy wroga. Wyraźnie opadając z sił, czołgał się w kierunku kubła na śmieci i odpadów, które były wręcz usiane wokół. Edgar, obawiając się o brak wizji, zaczął świecić przez lampą. Koty były zbyt zajęte walką, by w ogóle zwrócić uwagę na rozjaśnienie areny. Gniecione zwierze w końcu dotarło do miejsca, jakie sobie upatrzyło. W tym samym momencie szybkim ruchem wyrwało się z paszcz przeciwnika i szarpnęło zdrowe oko Rudzielca. Ten manewr wyraźnie uradował Maxwella, natomiast Greeds osłupiał. Oto jego faworyt stracił wzrok. Starając się nie pozostać dłużny Kostowi, rudy kot próbował zaatakować przeciwnika, lecz przez nagłą ciemność, nie sięgnął celu. Kościsty kot odskoczył i wykorzystując chwilę przerwy poszukał wyjście z sytuacji. Na skrzyni, do której się doczołgał, stał słoik z lekko żółtawą cieczą. Wskoczył na nią, a następnie wyczekał moment, aż przybliży się oślepiony przeciwnik. Nie musiał długo czekać, zdezorientowany kot cofając się, uderzył w drewnianą ścianę, dając tym samym sygnał Kostkowi. Szturchnięty słoik spadł prosto na głowę ślepego kota. Uderzenie nie spowodowało pęknięcia słoika, jedynie utratę przytomności jego ofiary. Zwycięzca pojedynku podszedł do pokonanego i przyjrzał się, czy aby na pewno zagrożenie minęło. Nagle spojrzał się na swoją niedawną broń. Komentatorzy obserwując sytuacji dostrzegli to samo, co sprytny kot. Ciecz w słoiku zaczęła buzować. Przestraszony Kostek odskoczył i pognał schować się za rogiem, a komentatorzy zamknęli okno. Pod naporem reakcji chemicznej w jaką wprowadził ciecz upadek, naczynie pękło. Mini eksplozja spowodowała, iż kawałki szkła rozerwały na części ciało rudego kota, a pozostałości została oblana cieczą, jaka się uwolniła. Maxwell, czując zdziwienie Edgara, pośpieszył z wyjaśnieniem.

- To silnie żrący kwas. Powstaje z żółtego Zragu, jeśli spełni się odpowiednie warunki. Ktoś musiał sporo się nagimnastykować, by osiągnąć taki stan żółtka. Biedny Rudzielec… nie dość, iż został pokonany, to jeszcze skończył swój żywot. – litował się nad pechowym zwierzęciem. – Mam nadzieję, że pamiętasz, o co się zakładaliśmy? – spytał swojego partnera starzec.

- Ta, pamiętam… - odpowiedział zrezygnowany Edgar. – Będziesz mógł kontrolować ciało jeden dzień, a ja nie będę się wtrącać.

Wyraźnie było to nie na rękę właścicielowi ciała oraz pierwotnej osobowości. Maxwell jest mędrcem, który powstał w wyniku zetknięcia się z czarnym zragiem, jednym z najbardziej niebezpiecznych odmian, jaką można zdobyć w Vinot. Mówią, iż jeden z wielu skutków ubocznych tego zakazanego zragu jest powstanie zupełnie nowej osobowości. Edgar nie wierzył, iż sam kontakt jest przyczyną istnienia Maxwella. Jego wątpliwości są powiązane z okolicznościami, w jakich się "poznali". Ma ogromną lukę w pamięci. Pierwszą rzeczą, którą pamięta zaraz po niej jest fakt, iż ocknął się w opuszczonym szpitalu z protezą lewej ręki ręką. By tego było mało, słyszał głos, który po czasie okazał się należeć do Maxwella. Starzec odznacza się ogromną wiedzą, lecz czasami mówi do Edgara o wydarzeniach, które nie miały miejsce. Przynajmniej tak twierdzi młodzian. Mimo szorstkich relacji, obie osobowości potrafią się dogadać, gdyż mają wspólne cel. Chcą się dowiedzieć, jak los ich połączył w jedno ciało.

Gdy kurz już opadł, Edgar otworzył ponownie okienko. Ciało Rudzielca, a raczej to, co z niego pozostało, parowało. Kawałki szkła tkwiły w ciele nadając mu jeszcze bardziej obleśny wygląd. Zza rogu niepewnie wychylił się zwycięzca. Nie zbierało mu się na triumf. Podszedł do swojej nagrody, pochwycił szczura w zęby i zniknął w ciemnościach bocznej uliczki. Widź stał jeszcze tak przez moment licząc, iż coś jeszcze się wydarzy. Za oknem zapanowała cisza, momentami przerywana przez odgłos pękających pęcherzyków na ciele Rudzielca. Zrezygnowany, zszedł z biurka, a następnie chwycił w dłoń listę, jaką pozostawił mu Bator wraz ze swoim aniołem stróżem. Personalia były równie egzotyczne, co zleceniodawcy. Jedna z pozycji zainteresowała Maxwella.

- Jeśli mnie pamięć nie myli to nazwisko spod numerka piątego należy do ordynatora naszego szpitala… Juan Hernandez. Dziwny z niego typ. Jest podobnego wzrostu, co świętej pamięci Johnny… - słuchając go Edgar uśmiechnął się na sama myśl o jego byłym sąsiedzie. -…mógłbyś się skupić? Czy sam mam się zająć drogim ordynatorem?

- Praktycznie mógłbyś. Mniej miałbym do roboty. Interesuje mnie tylko spotkanie na placu Goldberga z tą młodą damą. Ile ona mogła mieć lat? Dwadzieścia?

- Całkiem możliwe, mój drogi chłopcze.

- Hmm… -zamyślił się. - … zrobimy to tak. Jutro zajmiesz się szukaniem przydatnych informacji o panie Juanie. W końcu cały dzień nie będziesz popijał herbatkę w ogródku Milanovica. Po twoich testach wszystkiego, co on sprowadza, cały mój żołądek odmawia posłuszeństwa. – ostrzegł wyraźnie zatroskany o zdrowie swojego ciała.

- Przecież to zdrowe. Poprawia ci się trawienie, a że nigdy nie miałeś go w specjalnie dobrym stanie, to każde odchylenie od twojej normy przyjmujesz, jak twój rudy kotek kwas. – dociął mu Maxwell nie pozwalając przy tym zapomnieć o porażce.

- Jesteś upierdliwy. Wygrałeś, nie pastw się nade mną! – sprzeciwił się, domagając się uczciwego traktowania.

- Johnny też coś mruczał byś nie pastwił się nad nim, hmm? – ponownie wytknął

- Toż to śmieć. Tylko go wyrzuciłem. Właśnie go zbierają i wkładają do podobnego worka, jak inne odpadki.

- Z uprzejmości nie zaprzeczę… - zakończył rozbawiony Maxwell.

W biurze panował podobny półmrok, jak podczas spotkania z klientem. Odkładając kartkę na stertę papierów, Edgar ruszył w kierunku drzwi bez klamki. Wyciągnął swój nadal brudny nóż, odwrócił go rękojeściom w kierunku drzwi, otworzył jego końcówkę i wepchnął ukryty klucz w drzwi.

- Nie uważasz, że to niedorzeczny patent? – wtrącił się starzec

- Twoje istnienie jest niedorzeczne. Toż to nieprawdopodobnie przydatny gadżet. Jeden z najlepszych, jaki wymyśliłem!

- A jak zgubisz nóż? Albo, co gorsze, znów go w kogoś wbijesz i zapomnisz wciągnąć? – wypunktował młodzieńca starzec.

- Przecież mam zapasowy! – zripostował.

- W środku… - ponownie wyszedł zwycięsko z dyskusji Maxwell.

- Starcze… jesteś dziś wyjątkowo irytujący.

Powoli uchylając drzwi poczuł, iż coś je blokuje. Przeciskając się przez powstałą szparę, wślizgnął się do środka. Przyczyną niewygody była butla z lotnym Zragiem.

- Znowu się obaliła... – wtrącił Maxwell

- Jakbym nie miał oczu – odszczeknął Edgar, choć rzec trzeba, iż nie było to specjalnie błyskotliwe.

- Przynajmniej właściciel ma, tego samego nie można powiedzieć o jego pupilu... – uszczypnął ponownie starzec

- Dość tego! Ucisz się na chwile, dziadku. Od ósmej rana będziesz mógł gadać sobie ile wlezie. Teraz chcę się umyć i przygotować ci wszystko byś czasami nas nie zabił przez nieuwagę, czy brak sprzętu.

- Dobrze. Jak sobie życzysz. Wyłączę się do tego czasu. Drzemka dobrze mi zrobi. – oznajmił.

Czują, iż starzec przeszedł w stan spoczynku, Edgar wyszukał wśród gratów leżących na deskach prowizorycznego warsztatu strzykawkę z brunatną substancją. Skierował ją w stronę drzwi, skąd dobiegało jedyne źródło światła. Fiolka z płynem była okurzona, choć to nie przeszkadzało w dostrzeżeniu w jej zawartości małych, czarnych kryształków. Zachowywały się w specyficzny sposób, niektóre łączyły się z pozostałymi, inne z kolei dzieliły się i odbijały od reszty. Było to wyraźnie w niesmak właścicielowi. Delikatnym wstrząsem chciał wpłynąć na substancję, lecz spełzło to na niczym. Podirytowany odłożył strzykawkę do dozownika, który stał obok warsztatu. Sięgnął do kieszeni, by ją opróżnić. Posmutniał widząc, iż jego ekwipunek był w ubogim stanie. Nóż nie sprawiał najlepsze wrażenie, choć pełny ogląd nie był możliwy, gdyż w pomieszczeniu było ciemniej, niż w biurze. Chcąc rozjaśnić pokój, podszedł do dystrybutora, by włączyć przepływ energii wydobywanej z zielonego kryształu zragowego. Wykonując tą czynność, rozmyślał nad całą rewolucją, jaką wprowadziło odkrycie Zragu.

Zrag. Nazwa pochodzi od nazwiska górnika, Mirko Zragov, który natrafił na żyłę czarnego kryształu w kopalni przy małym osadzie na wyspie o nazwie Vinot. Ta wiekopomna chwila wydarzyła się ponad stu lat temu. Na domiar szczęścia, Zragov czuł, iż to, co wydobył nie było węglem. Znał się na górnictwie, w końcu kopalnię, w której dokonał odkrycia, sam postawił. I to tylko tyle wiadomo o początkach rewolucji. Mówi się, że w pięć lat po rozpoczęciu wydobycia odkryto, iż kryształ odpowiednio podgrzany wytwarza niewyobrażalną ilość energii. Los chciał, żeby już po pięciu latach miasto Vinot stało się jednym z najpotężniejszych miast-państw, gdyż w tych latach dysponowało złotym pokoleniem. Praktycznie w każdej dziedzinie nauki miasto posiadało przynajmniej pięciu przedstawicieli z elit całego znanego świata. Posiadając w ręku tak elastyczny materiał, jak Zrag, byli oni w stanie dać zalążki wszystkiemu, co aktualnie jest pod ręką. Dzięki temu na wyspę przypłynęła fala emigrantów. Zarówno ludzie, jak i elfy, orkowie, gobliny, czy krasnoludy stworzyli społeczeństwo, które nie bało się ze sobą mieszkać. Teraz na ulicach miast można spotkać praktycznie każdą znaną rasę, a czasami przytrafiają się kompletnie obce.

Przemyślenia przerwał mu uporczywy hałas dobiegający z reaktora jego domowej elektrowni. Powodem był szczur, który dostał się za kratowaną osłonę. Fenomenem zielonej odmiany Zragu, jest fakt, iż nie emituje ciepła, lecz jego powierzchnia jest rozgrzana do tysiąca stopni oraz dodatkowo jest strasznie lepka. Tak, jakby kryształ się pocił. Te właściwości tylko przeszkodziły gryzoniowi w naturalnej reakcji obronnej na ból, jakim jest odskok. Przyklejony do powierzchni zaczął się wręcz gotować. Ciało szybko zajęło się ogniem, a żywot zwierzęcia zakończył się. Nie było to czymś nowym. Z nieznanych nikomu powodów, szczury uwielbiają gryźć wszelakiej odmiany kryształy Zragu, taplać się w stanie płynnym, czy przebywać na wysokości mgły zragowej. Edgar nic nie robił, by odciągnąć gryzonia od źródła jego męczarni. Patrzył, jak błyskawicznie zwęgla się ciało. Wiedząc, iż takie sytuacje będą się powtarzać, pod generatorem został zamontowany kosz na prochy i zwęglone tkanki wszystkich żarłocznych lokatorów biura.

Popis selekcji naturalnej na dobre wyrwał go z przemyśleń. Otrząśnięty z błogiego zamyślenia, przyjrzał się swojemu wiernemu ostrzu. Traktował je wręcz, jak osobę, niezawodnego kompana. Wiedział, iż w jego rękach, nigdy go nie zawiedzie. Sam dał mu życie oraz wyznaczał kolejne cele istnienia. Na znak życia, w jego jedynej żyle sączyła się czerwona krew. Żyła została stworzona z magicznego kamienia, który ponoć nie jest zragiem. Tak przynajmniej twierdzi jeden z magów, który odpłacił się nim za zlecenie. Ponoć ma on powodować, iż wykute na jego bazie narzędzie będzie niezawodne i będzie przynosić szczęście właścicielowi. Edgar nie jest pewien, co do drugiej części zapewnień maga, lecz pierwsza spełnia się w stu procentach.

Powracając do pracy, zwrócił sobie sam uwagi, że przesadza z rozmyśleniami nad każdy temat, jaki mu nasunie los. Był to jasny sygnał, iż czas pójść spać. Wziął ze sobą przyjaciela, a następnie ruszył w kierunku łaźni. Wychodząc z pokoju rzucił okiem za okno, czy ciało jego gladiatora nadal tam leży. Dostrzegł kontury małego ciała Rudzielca. Przewrócił oczami i wszedł do łazienki. Zapalił światło, by następnie stanąć przed dużym lustrem. Odbicie objęło całą jego postać. Edgar przejrzał się w nim. Jego szara płaszcz przemieniła kolor pierw na zgniły brąz, by teraz w niektórych miejscach być bordowym. Twarz była pokryta zaschniętą błotem oraz brudem o odcieniu zieleni, o który nie trudno w mieście. Średniej długości włosy były w kompletnym nieładzie, również z dodatkiem zragowej mgiełki. Przez czas poprzedniego zlecenia jego trzydniowy zarost zdążył urosnąć do miana brody. Oglądając swój stan stwierdził, iż jego byli goście nie mogli widzieć jego postaci w całej okazałości. Było dla niego niemożliwe, by szlachta i ich słudzy przyjęliby ze spokojem tak nieestetyczny widok, jakim sam siebie właśnie raczył.

Kończąc ogląd, ściągnął płaszcz, by następnie wyrzucić go do kosza, który wyraźnie nie był przeznaczony na odzież do wyprania. Następnie koszulę i podkoszulek. Tutaj przeżył małe zaskoczenie, gdyż brud nawet wdarł się przez taką grubą skorupę jaką miał na sobie. Te miasto nigdy nie przestaje go zaskakiwać.

Czas zmyć miasto z siebie, pomyślał, odkładając nóż zaraz obok wanny.

Umyty i pachnący jak człowiek, o co tym razem trudno w tym tej części miasta, przyjrzał się ponownie swojej twarzy. Tęczówka jego lewego oka było pochłaniana przez czerń. Z wolna jego naturalny, szary, kolor oka zanikał. Prawdopodobny powód tego defektu znał osobiście, nawet z nim dziś rozmawiał. Do teraz jest pod wrażeniem, że tylko starzec oraz prawie niedostrzegalna zmiana wizerunku były konsekwencjami kontaktu z czarną odmianą Zragu. Wszyscy, którzy dotychczas próbowali swoich sił ze smolistą cieczą, nie dożyli dnia następnego. Większość koneserów zdobywali zakazany środek tylko po to, by przeżyć nieopisaną ekstazę, często nie wiedząc, iż to ich ostatnia przyjemność w życiu. Edgar nie należał do nich. Zawsze patrzył z obrzydzeniem na wszystkich, którzy biorą Zrag. Złapał się na tym, iż znów za dużo myśli, nabrał wodę w dłonie i chlusnął nią sobie w twarz. Poczuł, jak Maxwell został przebudzony.

- Ponoć miałeś spać… – rzucił w powietrze przez zęby.

- Młodzieńcze, wiesz dobrze, iż wraz z naruszeniem powierzchni oka, budzę się nawet z najtwardszego snu.

- Oh wybacz mi, zapomniałem. – ironizował.

- Widzę, że się umyłeś. Mądrze. Jeśli możesz, przytnij brodę. Jest niechlujna. Nie jest moim marzeniem wyglądać niczym żebrak z Deszczowej. – zasugerował Maxwell.

- Miałem to właśnie zrobić. Daj mi moment, to odpicuję ci wszystko, tak jak należy. W końcu idziesz do klienta. – uśmiechnął się. – Mam nadzieję, że pamiętasz… - upewniał się przycinając przy tym brodę.

- Temu też nalegam bym wyglądał, przynajmniej przyzwoicie.

Kończąc ogólną poprawę wyglądu, Edgar uchwycił małą lampkę obok wielkiego lustra. Pociągnął nią w dół, co spowodowało odskok jednej kafelki zaraz obok. W schowku znajdował się otwór o nieregularnych kształtach. Macając odkryte miejsce, Edgar rozglądał się zdezorientowany. Szukał wzrokiem, gdzie może być wypełnienie wnęki.

- Płaszcz, mój chłopcze… - podpowiedział lekko zawiedziony Maxwell.

Sięgnął do ukrytej kieszonki wewnątrz płaszcza, by wyciągnąć niebieski kryształ. Odłożył go na swoje miejsce. Całe mieszkanie zatętniło życiem. Wzdłuż kafelków pomknęła niebieskie wiązki w różnych kierunkach. Biuro rozświetliło się by okazać swoje pełne oblicze. Wszędzie było słychać koła zębate. Te poruszenie spowodowało, iż jedne z regałów ukazał skrywany za sobą korytarz. Edgar, odziany w powietrze, wszedł w ciemność. Zabrał ze sobą listę, którą otrzymał od tęgiego szlachcica, nóż oraz latarkę. Spojrzał raz jeszcze na papier, co wywołało u niego pogodny uśmiech. Beztrosko przechadzając się rozglądał się po drzwiach, które były dosłownie posiane jedne przy drugich. Każde były oznaczone liczba dwucyfrową oraz literką „A”, bądź „B”. Zatrzymał się na moment przy wejściu 14B. Zza zakrętu dobiegał piszczący dźwięk. Wyraźnie zadowolony, przyspieszył kroku. Błyskawicznie znalazł się przy drzwiach, za którymi znajdowało się źródło hałasu. Pomieszczenie było oznakowane jako 22A. Radośnie uchwycił klamkę, przycisnął i uchylił drzwi. Pomacał ścianę zaraz obok by znaleźć włącznik światła. Blask delikatnie go oślepił. Po krótkim zamroczeniu, przed bohaterem ukazał się wiszący na boku mężczyzna. Pod nim zebrało się stado szczurów, które najwidoczniej czekały, aż lokator pokoju 22A spadnie. Gryzonie spostrzegły się, iż nie są już same, co poskutkowało nagłym popłochem. Gospodarz zamknął za nimi drzwi. Na ich wewnętrznej stronie wisiał kitel. Czym prędzej go ubrał, by nie wprawiać gościa w zakłopotanie. Mężczyzna był na wpół przytomny. Najwidoczniej nie czuł się komfortowo wisząc tylko na jednym boku. Wyraźnie podirytowany brakiem reakcji, Edgar podszedł do klienta jego motelu, a następnie szarpnął jego miejscem spoczynku. To pobudziło śpiocha. Źrenice poszerzyły się, a całe ciało zaczęło reagować na każdy bodziec zewnętrzny. Rozpoczął wydobywać z siebie arie z podrzędnej opery. Jako, że Edgar był fanem opery, nie bał się krytykować to, co mu się nie spodobało. Wyraził to kolejnym szarpnięciem. Niedoszła gwiazda operowa uciszyła się, wpatrując się tylko w gospodarza. Ten z kolei spojrzał na listę.

Komentarze