Gruba ryba na haczyku (cz. 2)




Opowiadanie V

Gruba ryba na haczyku (cz.2)

„Masz się za niezwykle ważnego, jak na martwego małpiszona”

- Brad Jonesson?– zapytał, nie licząc na wyraźną odpowiedź. W końcu klient był zakneblowany. – A może raczej Brad Jones? - mimika gościa wskazywała na spore zaskoczenie. - Nie postarałeś się… nic, a nic. – ciągnął dalej. – Ponoć jesteś taki ważny, a nie wpadło ci do tej pustej makówki, by całkowicie zmienić imię i nazwisko? A tak, dodałeś tylko „son” do nazwiska i zadowolony. Gratuluje sprytu… - kpił z wyraźnie przerażonego gościa.


Widząc chęć rozmowy, odkneblował swojego gościa oraz dał mu łyk wody. Brad potrzebował tego, by wykrzesać energię do rozmowy. Pijąc, starał się nabierać, jak największą ilość wody. Opróżnił całą butelkę.

- No? Możesz mi odpowiedzieć?

- T-tak, to ja. Brad Jonas… – mówiąc opluł rozmówcę. - … czego ode mnie chcesz, psychopato!? Pomocy!!! Niech mi ktoś pomoże!!! – krzyczał. Gospodarz pozostał niewzruszony.

- Drzyj się ile chcesz, tak nikt cie tu nie słyszy. A nawet jeśli… jesteśmy na moim terenie. – uspokoił narwańca. – Powiedź mi… kim ty to jesteś w Winnym Sojuszu? – prowadził dalej przesłuchanie

- Skąd wiesz, kanalio?! – syczał.

- Plotki, mój drogi.

- A co cie to, kurwa, w ogóle obchodzi kim jestem, co?!

- Mnie? Nic. Ciebie to powinno interesować, bo od odpowiedzi zależy, jak długo będziesz tutaj tak wisiał… no i czy na tym tylko boku.

- Jak to?! Wypuścisz mnie? Naprawdę? – dostrzegł światełko w tunelu

- Jeśli twoja odpowiedź mnie usatysfakcjonuje, to czemu nie? Nawet jakbyś starał się mnie zabić, to wcześniej ja to zrobię. Z resztą… dobrze o tym wiesz. Bez powodu tutaj nie wisisz. – dał do myślenia Bradowi.

Lokator zamyślił się. Faktycznie, bez powodu tutaj nie przebywa. Pożyczył sporą sumkę i ją nie zwrócił. Myślał, że jest to kolejny naiwny dureń jakich wielu ostatnio, któremu zamarzyło się zostanie lichwiarzem. Pożyczka została zwrócona w połowie, gdyż tyle posiadał przy sobie w czasie spotkania ze swoim partnerem biznesowym. Nawet nie wiedział, iż byli umówieni na minutę po terminie.

- Gwarantujesz mi to? – upewnił się

- Przecież wiesz. Dotrzymuję zawartych umów. Nie to co ty...

- Więc tak. – złapał oddech – Jestem doradcą głowy rodziny Pattoni. Odpowiadam za wszystko, co związane z gotówką. Od obrotem Zragu, po zamawianiem prostytutek dla starszyzny. Robię to od dwóch lat...czekaj... trzech lat. Moja rodzina pełni tą funkcję od wieków. Ja odziedziczyłem posadę po mojej matce. Ojca natomiast…

- Oszczędź mi swoich rodzinnych dramatów. Więc wszystko jasne. Jesteś doradcą - skrzywił się na dźwięk słowa "doradca". -Teraz druga część spowiedzi… - przykucnął. - Powiedź mi... jakie relację łączą rodzinkę Pattoni z Batorów?

- Mogę dostać jeszcze łyk wody? Zaschło mi w gardle… - poprosił ze wzrokiem szczeniaka.

- Nie nadużywaj mojej gościny.

- No dobrze. Obie rodziny rywalizują ze sobą, choć tylko oficjalnie. Bator aktualnie nic nie znaczy. Cała czas rozkopują przeszłość. Nie idą z duchem czasu. Ich obecna głowa jest rozkapryszonym bachorem. Nie zna się na tym, do czego przygotowano go całe życie. Jest zwyczajnym kretynem. Nie wie nawet, że pod jego tłustym tyłkiem skrywa się coś, co mogłoby obrócić cały układ sił do góry nogami… - gwałtownie zatrzymał słowotok. - chyba powiedziałem za dużo…

Gdy to wypowiadał zamknął oczy, a gdy je otworzył, mógł podziwiać z bliska źrenicę Edgara.

- Mówisz? Co to takiego? I czemu akurat oni to mają? Czemu o tym wiesz? Czym to jest? Nie jestem jeszcze usatysfakcjonowany! Mów, mów dalej! – wyraźnie podniecił się. Przeraziło to rozmówcę

- N-nie znam szczegółów, lecz ma to związek z plagą w Berox. Po salonach krąży plotka, iż to "coś" jest w stanie przejąć kontrole przynajmniej nad całym Vinot. Tylko trzeba wiedzieć, jak to użyć– odpowiedział niepewnie wiszący gość.

Wyraźnie los dziś sprzyja Edgarowi. Wiedział, iż to dobry dzień, ale nie spodziewał się, że aż tak. Dostał zlecenie, sporą zaliczkę, pobawił się z Billy'm (wisi za oknem głową w dół), umówił się z uroczą panną Upton, a na koniec usłyszał taką rewelację. Wyznawał dewizę, iż każda plotka skrywa w sobie ziarno prawdy, w Vinot często dość cenne ziarno. Widok opętania Edgara wywołał ogromny niepokój w Bradzie. Widział w jego oczach obłęd oraz żądzę. Wiedział, że to nie wróży nic dobrego.

Zaczął wykonywać gwałtowne ruchy wykorzystując fakt, iż gospodarz został pochłonięty przetwarzaniem właśnie otrzymanych informacji, mrucząc przy tym pod nosem. Liczył, że kawałek mięsa, na którym wisi, przerwie się. Jeśli taki obrót przybiorą sprawy, to jedynym problemem pozostaną skrępowane ręce. Tak przynajmniej sobie to tłumaczył. Na twarzy malował mu się grymas bólu. Po momencie poczuł cięcie. Fałda skóry nasunęła się na ostrą krawędź haka. Kawałek ciała powoli odsłaniał mu drogę ucieczki. Najwidoczniej obudził się w nim masochista, gdyż niesamowicie cieszył się z tej wątpliwej przyjemności. Pochłonięty ucieczką, przestał zwracać uwagę na oprawcę, lecz ten nie zrobił tego samego błędu. Przykucnął przed gościem motelu, gdy ten odwrócił głowę, by spojrzeć ile mu jeszcze zostało do wolności. Edgar przechylał głową ze zdziwienia raz to na prawą, a raz na lewą stronę Obserwował jego poczynania, jakby był w ZOO. Bradowi sporo zajęło, by spostrzec, w jak bardzo beznadziejnej sytuacji właśnie się wpakował. Tak jakby do teraz nie była ona dramatyczna, tak teraz może spodziewać się jedynie tragedii. Zastygnął w bezruchu. Przed jego oczyma ponownie przeleciało całe życie, a trzeba przyznać, iż ostatnio ma ku temu wiele okazji. Obserwator zatrzymał głowę. Obaj wpatrywali się w siebie wyczekując jakiejkolwiek oznaki życia.

- No… skończyłeś? – przerwał milczenie gospodarz.

Co prawda Brad nie zareagował na pytanie, lecz jego ciało już tak. Runął na ziemie.

- Bardzo ładnie, a teraz zrób jakąś sztuczkę! – rozbawiony domagał się więcej.

- Jesteś pojebany! Powinni cię zabić! Na leczenie już dawno za późno! – wybuchnął obolały doradca rodziny Pattoni

- Ooo… małpka umie mów! Niesłychane! Co jeszcze potrafisz?

- Nie rozumiesz!? Jak tylko Pattoni dowie się, co żeś mi zrobił, to cię zmiażdżą! Ciebie i tego czarnucha! – grzmiał

- Ooo… a teraz małpka się unosi! A teraz uważaj, użyj swojego móżdżku małpeczko - twarz Edgara posępniała, błyskawicznie zmienił ton głosu. - Masz się za niezwykle ważnego, jak na martwego małpiszona…

Brad wiedział ,że posunął się za daleko. Źle rozegrał partię o jego życie. Pogodził się z losem i czekał tylko na ruch kata. Z kolei ten znów powrócił do zobojętniałej postaci. Wstał, wyciągnął rękę by chwycić hak, na którym wisiał jego gość. Przyjrzał się ostrej krawędzi, która uwolniła Jonassona. Westchnął. Następnie wyciągnął nóż i odwrócił się w kierunku wijącego się, jak glizda Brada.

- Masz nadzwyczajnie dużo energii, małpko... Byłoby niezwykle smutno, jakby ktoś ci ją odebrał, nie sądzisz? – ponownie przypomniał swojemu klientowi, w jakiej znajduje się sytuacji.

- Mógłbyś mnie oszczędzić? Odpowiedziałem ci na twoje pytania, a nie wierzę byś nie był usatysfakcjonowany tym, co usłyszałeś – zaczął negocjować

- Hmm… całkiem możliwe, że masz rację. Faktycznie, powiedziałeś mi co nie co... – dał nadzieję Bradowi – O, wypuszczę cię! Znaj me dobre serce! Ba, nawet wykreślę cię z rejestru dłużników!

- Zrobisz to?! – nie dowierzał.

- A jakże! Czemu nie, lecz pod jednym warunkiem. – naznaczył Edgar. – Oswobodzę ci ręce, ale wyjść stąd będziesz mógł tylko przez to okienko w twoim pokoju. Wychodzi ono na nieużywaną uliczkę. Nawet nie próbuj inaczej, gdyż to bez sensu. Po drodze jest moje biuro, a dalej bar, więc miałbym sporo sposobności. Dobrze wiesz ku czemu...- Brad przytaknął. - Twój pokój, jako nieliczny posiada okno, więc jak już, to tędy. Co mówisz? Pasuje umowa? Innej opcji nie ma… – dał do zrozumienia Bradowi, iż albo w taki sposób, albo w worku.

- A co ty z tego będziesz mieć? – spytał podejrzliwie

- Ja? Chyba już coś dostałem, czyż nie? Informacja jest czasami więcej warta, niż góra złota, mój drogi.

- Niech będzie! Mógłbyś uwolnić moje ręce?

- Dobrze… - mówiąc to, rozciął sznur więżący ręce. – Nie podskakuj czasami. Wiesz dobrze, że to nic nie da.

- Niestety wiem – przyznał z pokorą

- Wybornie. A teraz, baw się, ratuj! A ja sobie idę. Nie pobrudź zbytnio pokoju, myśl o innych! Tak więc, dziękujemy za skorzystanie z usług naszego motelu. Żegnam!

Pożegnał się, zamykając za sobą drzwi. Tym razem nie może pozostawić ich otwartych. Spojrzał tylko raz na drzwi 22A, a następnie ruszył z powrotem do biura. Szedł spokojnie, powoli stawiał kroki. Co jakiś czas słyszał odgłosy dobiegające za drzwi niedawno opuszczonego pokoju. Po dźwiękach wywnioskował, iż Brad z trudem wdrapuje się na ścianę do okienka. Hałas był bardzo doniosły, gdyż dochodził nawet do biura, w którym już się znajdował. Podszedł do nietkniętego regału, wyciągnął z niej segregator oznaczony nazwiskiem "Jonasson". Pochwycił długopis i dopisał do nazwiska „minus -son” w nawiasie. W miejscu segregatora, na ściance regału znajdował się otwór. Na biurku leżał mały, czerwony kryształ zragowy. Umieścił go w otworze i pomknął korytarza. Wraz z nim pędziła czerwona smuga na ścianie. Gdy dotarł do drzwi, tabliczka o treści „22A” podświetliła się na czerwono. Widząc znak, Edgar otworzył drzwi. Brad spojrzał się na niego ze zdziwieniem. Prawie był na zewnątrz.

- Przecież mieliśmy umowę. Co ty tutaj robisz? – spytał zdezorientowany.

- Nic wielkiego, zapomniałem parasola. – uspokoił .

- Eee... rozumiem. Jeśli nie masz nic przeciwko, to ja już sobie pójdę.

Wyciągając resztę ciała przez okno, zatrzymał się na chwile. Czując, że zagrożenie minęło, włożył głowę przez okno do środka.

– Jesteś totalnym kretynem, by mnie tak puszczać wolno! Poczekaj… już jutro będziesz martwy! – triumfalnie zagrzmiał w kierunku oprawcy.

Edgar nawet się nie przejął. Sięgnął po parasol, który wisiał na wewnętrznej stronie drzwi, a następnie skierował go na Brada. Ten znów zaskoczony specyficznym zachowaniem byłego gospodarza pozostał jeszcze głową w pomieszczeniu.

- Co ty znów odpieprzasz? – spytał.

- Ja? Nic wielkiego, zasłaniam się tylko przed deszczem. – oznajmił spokojnie zerkając zza otwartego parasola

- W pomieszczeniu…?

- W pomieszczeniu.

- Światu nie będzie żal, jak zabiję takie ścierwo, jak ty... Nigdy nie powinieneś ze mną zadzierać, szumowino!

- Powtórzę się… - w końcu Edgar odpowiedział na zaczepkę. - Masz się za niezwykle ważnego, jak na, podkreślam, martwego małpiszona...

- Co ty… - przerwało mu wystrzał sprężyn, które uruchomiły zabezpieczenia antywłamaniowe w oknie. Na szyję Brada, runęły stalowa krata, które przytwierdziła gardło Jonassona do ziemi.

- C-co to..!?

- Nic takiego. Zwykły system antywłamaniowy. Musiałeś zahaczyć nogą o czujkę. Spokojnie. Pomogę ci... - podszedł na krok. -... albo nie! Pierw mi coś powiesz. - spojrzał lodowatym wzrokiem. - Co takiego wydarzyło się w sierocińcu na Pogodnej?

- Co?! A skąd mam to... - jego twarz stała się biała, jak ściana. - Nie zrobisz tego...

- Czego? - zdziwił się Edgar.

- Nie wpuścisz je tutaj. Nie masz ich. Nie możesz...!

- Czego nie mam? Czego nie mogę?

- Skórowników!

- Czego? Nie, nie mam... raczej.

Po tych słowach pomiędzy jego nogami przebiegł cień. Brad wodził za nim wzrokiem, aż ten osiadł na ramieniu Edgara.

- T-To... on!

- On? To ona, durniu. Kapucynka. Wołam na nią Mini. - podrapał pod brodą wyraźnie zadowoloną kapucynkę. - Nie widziałeś jej wcześniej?

- A-ale to nie jest kapucynka... To s-skórownik!

- Może tak, może i nie. Kto to wie? - kiwnął głową w kierunku Brada. - Nie dowiemy się, póki nie sprawdzimy. - wspólnie wyszczerzył kły z jego pupilem.

Mini klasnęła w dłonie. Zza drzwi wyłoniła się grupka jej pobratymców. Obskoczyły twarz Jonassona, kompletnie ją zasłaniając.

- A teraz, co się stało na Pogodnej?

- Ale ja nic nie zrobiłem! - krzyczał przerażony Jones.

- Ale coś wiesz. Co takiego?

- Ja tylko wykonywałem rozkaz!

- Jaki rozkaz?

- Eksperyment! By przeprowadzić eksperyment! Test!

- Jaki test?

- Przetestować wytrzymałość na ból oraz umiejętności bojowe sierot!

- Po co?

- Armia! - dyszał z przerażenia. - Wielka armia! Chcą mieć doskonałą armie!

- Genetyka?

- T-tak, tak ona! Wszystko, co najlepsze ze znanych ras w jednej... nadrasa! - zaczął płakać. - Błagam, odwołaj je! Ja tylko wykonywałem rozkaz! To oni wymyślili ten chory eksperyment!

- Jacy "oni"?

- Góra Pattoni!

Edgar westchnął.

- Łżesz... łżesz nawet w tym, że jesteś doradcą Pattoni. Dobrze wiem kim jesteś i coś zrobił. Szef grupy badawczej rodziny ma się nijak do doradcy. To był twój pomysł, twój test. Nie wypiera się dziecka, tak się po prostu nie robi. - uśmiechnął się, ponownie okazując kły. - A teraz skończysz tak samo, jak te sieroty. One też nie miały wyboru. Ciekawe, czy ty będziesz w stanie przeżyć w pojedynkę z nimi.

Na znak Mini, jej pobratymcy przeszli do działania. Edgarowi pozostało tylko uchronić siebie przed deszczem kawałków skóry.

- Kłamałeś!!! - krzyczał skórowany Brad.

- Ja? Kłamałem?! To ty zamiast uciekać, włożyłeś łeb tam, gdzie cię już nikt nie chciał. To ty wydałeś wyrok śmierci na niewinne dzieciaki. A przede wszystkim to TY wziąłeś mnie za naiwniaka. Wiń samego siebie. - skinął głową na Mini, która pomagała kolegą. - Będzie tego. Idziemy.

Wyjątkowo żarłoczna kapucynka podążyła za swoim opiekunem. Za nimi słychać było tylko stłumiony jęk bólu. Mini wskoczyła na ramię Edgara, dając mu wisiorek Brada.

- Pomyślałaś, że mu się to już nie przyda?

Pokiwała wyraźnie zadowolona.

- Dobrze myślałaś. To co my tu mamy...

Na wisiorku wytłoczono inicjały byłego gościa oraz herb rodziny Pattoni. Reszta wisiorka miała nienaturalny kształt.

- Może to klucz? Tylko do czego...

Edgar uważnie przyglądał się domniemanemu kluczowi. Włączył wyższy bieg w mózgu, by skojarzyć, skąd zna ten kształt. Gdy już prawie rozwikłał zagadkę, poczuł, jak Maxwell powraca.

- A kto to posprząta? - przerwał mu Maxwell.

- Nie wiem, nie myślę nad tym. Najwyżej znów wejdę z wężem i zmyję wszystko do ścieków.

- Dobry pomysł, jeśli ci życie nie jest miłe. William nie popuści ci kolejnego wysokiego rachunku za wodę. Złóż wisielcowi ofertę nie do odrzucenia. Na pewno woli to, niż wiszenie głową w dół z 3 piętra.– zasugerował starzec. – A teraz… czas spać. Może i ty mógłbyś jeszcze chodzić, ale ciało jest już zmęczone.

- Myhym... - rzucił na odchodne do starca.

Leżąc, wciąż patrzył na wisiorek Gdy go przewracał, delikatnie przeciął sobie palec. Przyjrzał się uważniej by dostrzec wystający kawałek papieru. Wyciągnął go, a na nim był inicjał: L.T. oraz napis "Merstone". Bogatszy o tą wiedzę, odłożył wisiorek i papierek na stolik nocny, a następnie pozwolił sobie na sen przy dźwiękach agonii Brada Jonassona.

Komentarze